wtorek, 8 maja 2012

Tak mi się coś zdaje, że powinnyśmy ustawić częstotliwość przypomnień o pisaniu na co dwa miesiące. Twoje prośby o notkę zostają właśnie spełnione. Pisałam Ci niedawno, że mam na tę okazję jakiś niezwykły pomysł. Otóż... Miałam, ale zapomniałam. Tak to ze mną ostatnio bywa. Żyję w jakimś odrealnionym miejscu, mój pokój stał się moją samotnią, odskocznią i właściwie to osobnym ekosystemem stworzonym przeze mnie wyłącznie dla mnie. To mój mały świat, rządzący się dziwnymi prawami, w którym wszystko może się zdarzyć, bo zostałam wyposażona w całkiem nieźle funkcjonującą wyobraźnię. Starczy do tego dołączyć rozpraszające uwagę, superszybkie łącze internetowe i hop! Mamy przyczyny mojego zastoju. Jeśli akurat nie leżę do góry brzuchem i nie rozmyślam o tym, jaką mogłabym być superbarwną postacią, to błądzę w sieci i obserwuję tych, którzy zamiast się obijać coś z tą swoją wyobraźnią/kreatywnością/innymi talentami zrobili. Bo widzisz Halin, trudno mi pisać cokolwiek, bo kiedy wychodzę już ze swojej głowy, to brak mi słów, które mogłyby ogarnąć ten natłok myśli... Tak więc robię notatki: na kartkach, karteczkach, karteluszkach. Piszę w kalendarzu, robię listy i stawiam sobie cele. A potem nic sobie z tego nie robię, tylko od czasu do czasu zaglądam i postanawiam... że zajmę się tym później. Zbieram też po mieszkaniu, biurze, torbie, kieszeniach setki złotych myśli, planów, genialnych pomysłów na biznes, na życie, na związek, na artykuł, na notkę czy na wystrój domu. I przepisuję do kalendarza, bo wolę mieć wszystko w jednym miejscu i wróć! Znów zaglądam i postanawiam. Tak sobie paplam czego to ja w życiu nie osiągnę i jaka to ja niezwykła jestem. Cóż za osobowość proszę Państwa! A potem dół, bo widzę tych wszystkich wyżej wymienionych, co się wzięli w porę do roboty, zanim wpadli w wir paplania, gadania, bzdurzenia i wymyślania wymówek. I koniec końców jestem tylko ja i moje listy. Zero osiągnięć.
Byłam ostatnio w moim rodzinnym mieście, osiedlu, domu i w piwnicy też byłam. Jest takie zadanie na jednej z kartek: znajdź zawilgocony karton, który mama 7 lat temu schowała do piwnicy i przejrzyj wszystkie pierdoły wraz z listą "co chcę zrobić przed dwudziestką" (dokładnie tak to napisałam). I wiesz co, boję się tam zajrzeć. Boję się, że niewiele się zmieniło, że może nic wartościowego w mojej opinii nie osiągnęłam. Nie jestem na to gotowa. Nie w kluczowym momencie mojego życia.
Do kartonu nie zajrzałam, ale do głowy przyszła mi banalnie genialna rzecz: czas zaakceptować siebie. Pogadać ze sobą szczerze i zapytać: czy naprawdę zależy mi na tym, żeby zaszyć wszystkie dziury w ciuchach? Czy najważniejszy jest dla mnie porządek w papierach? Czy rzeczywiście muszę przeczytać wszystkie książki z niekończącej się listy(bestsellery, klasyki i inne, które ktoś kiedyś polecił jako superambitne)? I w końcu: czy zależy mi na fotografii, czy na reportażach radiowych? Bo jeśli na tym drugim, to dlaczego do cholery moi znajomi żadnego jeszcze nie słyszeli, za to doskonale znają i chwalą moje fotografie? Dlaczego wydałam swoje pieniądze na obiektywy, a nie na dyktafon? (Właśnie Halin?) Ano dlatego, że się rozdrabniamy na drobne (trzeba doprawić mój wywód masłem maślanym). Chcemy robić wszystko, robimy nic. Trochę nas po prostu zawstydza (i jednocześnie demotywuje) fakt, że są ludzie, którzy potrafią wykorzystać wiele swoich talentów na raz i do tego są modni (nigdy nie chodzą w płaszczu, z którego odpadła połowa guzików), wywiązują się ze wszystkich obowiązków, mają porządek w pokoju, na blogach, w zakładkach i w zdjęciach, a do tego (jakby nam mało ciosów było) mają czas na bogate życie towarzyskie! Znam paru takich i wciąż nie wiem jak to robią. Zakładam, że to ich kolejny talent wszystkim znany jako umiejętność organizacji czasu, ustalenia życiowych priorytetów pracowitość i sumienność (Nam nie znany prawie wcale). I oczywiście zdolność wysypiania się w ciągu 2-3 godzin w ciągu doby! W każdym razie zamiast robić to, co kochamy najbardziej i na później zostawić resztę - gonimy niedościgniony ideał, który moim skromnym zdaniem podpisał cyrograf z diabłem.
Jest też globalizacja. Ta potworna i nieznośna bestia poprzez swoje szatańskie narzędzie pokazała nam, że na świecie żyją miliony osób podobnych nam, i nasza pilnie strzeżona i dobrze karmiona oryginalność chudnie w oczach. Bo chcemy przecież czymś się wyróżniać (hipsterska potrzeba), chcemy czuć się wyjątkowi właśnie dlatego, że robimy zdjęcia, że piszemy dobre teksty... Zamiast tego nieustannie, nieświadomie porównujemy się raz do lepszych, raz do słabszych od nas. Zapętlamy się i taadaa. Zastój.
Być może się mylę. Uświadom mnie gdzie tkwi mój ewentualny błąd w rozumowaniu.
Dziękuję Państwu (Pani) za uwagę! Następna notka za dwa miesiące :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz